konto usunięte

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

Cyprian Kamil Norwid


* * *


Klaskaniem mając obrzękłe prawice,
Znudzony pieśnią, lud wołał o czyny:
Wzdychały jeszcze dorodne wawrzyny,
Konary swymi wietrząc błyskawice.
Było w Ojczyźnie laurowo i ciemno
I już ni miejsca dawano, ni godzin
Dla nie czekanych powić i narodzin,
Gdy Boży-palec zaświtał nade mną;
Nie zdając liczby z rzeczy, które czyni,
Żyć mi rozkazał w żywota pustyni!

Dlatego od was... o! laury, nie wziąłem
Listka jednego, ni ząbeczka w liściu,
Prócz może cieniu chłodnego nad czołem
(Co nie należy wam, lecz - słońca przyściu...).
Nie wziąłem od was nic, o! wielkoludy,
Prócz dróg zarosłych w piołun, mech i szalej,
Prócz ziemi, klątwą spalonej, i nudy...
Samotny wszedłem i sam błądzę dalej.

Po-obracanych w przeszłość nie pojętę -
A uwielbionę - spotkałem niemało!
W ostrogi rdzawe utrafiłem piętę
W ścieżkach, gdzie zbitych kul sporo padało!
Nieraz Obyczaj stary zawadziłem,
Z wyszczérzonymi na jutrznię zębami;
Odziewający się na głowę pyłem,
By noc przedłużył, nie zerwał ze snami.

Niewiast, zaklętych w umarłe formuły,
Spotkałem tysiąc; i było mi smętno,
Że wdzięków tyle widziałem - nieczuły!
Źrenicą na nie patrząc bez-namiętną.
Tej, tamtej rękę tknąwszy marmurowę,
Wzruszyłem fałdy ubrania kamienne,
A motyl nocny wzleciał jej nad głowę,
Zadrżał i upadł... i odeszły - senne...

I nic... nie wziąłem od nich w serca wnętrze,
Stawszy się ku nim - jak one - bezwładny,
Tak samo grzeczny i zarówno ż a d n y,
Że aż mi coraz szczęście niepojętsze!

- Czemu? dlaczego? w przesytu-Niedzielę
Przyszedłem witać i żegnać... tak wiele?
Nic nie uniósłszy na sercu - prócz szaty -
Pytać was - nie chcę i nie raczę: K a t y!...

Piszę - ot! czasem... piszę na Babylon
Do Jeruzalem! - i dochodzą listy -
To zaś mi mniejsza, czy bywam omylon
Albo nie?... piszę pamiętnik artysty -
Ogryzmolony i w siebie pochylon -
Obłędny!... ależ - wielce rzeczywisty!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku,
Co znika dzisiaj (iż czytane pędem)
Za panowania Panteizmu-druku,
Pod ołowianej litery urzędem;
I jak zdarzało się na rzymskim bruku,
Mając pod stopy katakomb korytarz,
Nad czołem słońce i jaw, ufny w błędzie -
Tak znów odczyta on, co ty dziś czytasz,
Ale on spomni mnie... bo mnie nie będzie!

ze zbioru "Vade-mecum", 1858-1866

konto usunięte

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

Urszula Kozioł*

Skarga Safony


Czyniłam cię wymowną, boska liro, po wielokroć
więc czy się teraz godzi jąkać tak szkaradnie

czemu myśli
pierwej tak chyże jak u jelonka kolana
nie dopadają już w porę słów należnych sobie
rozmijają się z nimi i plączą znaczenia
szepcząc znienacka mowę bełkotem idioty –

O, moje przyjaciółki, nie próbujcie przeczyć
ja, która tak wspaniały otrzymałam dar
ja, którą muzy sławną uczyniły
darząc mnie sztuką układania pieśni

sama najlepiej z tego zdaję sobie sprawę
więc nawet jeśli wiem, że nie dotknę nieba ramionami
przecież - -

O, moje przyjaciółki, wprawdzie od pewnego czasu
mylę wasze imiona nadal jesteście mi bliskie wy, które
wiecie na czym zbiegały mi dni
patrzcie co mi niewdzięczne teraz wyrządzają słowa
ledwo zbliżę się do nich
pierzchają niczym dzikie kozy
gdy je potrąci cień orła kołujący wyżej
choć zda się mam je na końcu języka
to rozbiegają się w popłochu
to znów tłoczą
i przewracają jedno przez drugie
że nie sposób pochwycić wątku - -

I gdzież są owe dni gdy naprzeciw mnie
zwykł siadywać mężczyzna
by moje słowa przyjmować z zachwytem

a one niczym śmigłe jaskółki o zmierzchu
utrafiały w fiołkowy ton wzajemnych westchnień
wiążąc się migotliwie w misterne struktury
bliskie chmurom
i wirom fal na tafli morza

a dzisiaj z trudem
gramolą się niewprawnie na poblakłe wargi
myląc znaczenia, tracąc wszelką barwę
że od tego już samej mi ciemnieje w oczach
i w uszach narasta szum przejmujący który usta c nie chce
jakbym w skale tunelem rytym szła i szła
mrocznym tunelem który zwielokrotnia
pogłos kroków co w dzikim mijają mnie pędzie.

Ja, która pierwej zwykłam ledwo dotykając ziemi
biec ścieżką wśród wysokich traw lub złotych zbóż
z których co rusz skowronek wystrzelał spod nóg
podniebnym trelem równym mojej pieśni
teraz mrocznym tunelem brnę w huku żywiołów
i w miejsce dawnych pieśni jeno słyszę
ten nieprzestanny szum
pogłos łoskotów
jakby muszla mórz wszystkich
wszystkich oceanów
przywarła do mych uszu już nierozerwalnie
i jakby szum chciał w muszlę przerzeźbić mą twarz
o wiele bielszą niż jajo –

Skoro nie dotknę nieba ramionami
może czołem
zmącę odbicie jego w morskiej toni
by w muszli mórz na zawsze zgubić obrys znaczeń
zdradliwych i zatartych nie do odgadnienia.

O, przyjaciółko moja czy też córko,
może siostro, której imię znowu
próżno zgadnąć próbuję – spójrz.

We śnie szpulę pamięci wypuściłam z rąk
gdym schylała się po nią nagła fala Lety
wezbranej niespodzianie dosięgła mych warg
i tak – nader przedwcześnie! –
przyszło mi oto doznać smaku niepamięci.
Jeszczem tu po tej tutaj bytująca stronie
nie doświadczając przecież Styksu
którego zarys nawet nie majaczy mgliście przede mną
doznałam przedwcześnie
smaku nieprzebłaganej Lety
- ja
która niegdyś tak wspaniały otrzymałam dar - -

Skoro nie dotknę nieba ramionami
Czołem zmącę odbicie jego w skalistym dnie morza

wspomną mnie kiedyś ci co przyjdą po mnie
gdy do ucha przyłożą muszlę wyrzuconą z głębin
by łowić z niej szmer pieśni mojej
i zaniemówienia.

1994/IV 1995

z tomu „Wielka pauza”, 1996

*notka o autorce i linki do innych jej wierszy
w temacie Być poetą...
Marta K. edytował(a) ten post dnia 04.01.13 o godzinie 02:37

konto usunięte

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

Marian Grześczak

Snutka z Norwida


Ów lud krzywy już nie wie nie nie wie
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Czas we warkocz skręcony
Twarz Europy i Świata odbija,
W gniewie tylko wciąż mielą:
Jezus Maryja Jezus Maryja
Lecz nie nastaje nawet kropla chłodu
Nie wpadła do ogrodu

W kątku drzwi uchylonym
Uśmiechnięta jutrznia i bandyta
Rzecz Cyprianie tylko rzecz
Niedbale zbita tępa i pospolita

z tomu „Snutki”, 2006

Wiersz ten jest też w temacie Poeci poetom.Krzysztof Adamczyk edytował(a) ten post dnia 30.07.09 o godzinie 10:14
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

Josif Brodski

* * *


Rozpoznasz mnie po piśmie. Wszystko w państwie naszym
podpada: data, podpis, papier. Takie proste
zabawki nawet dziecko mogłoby przestraszyć;
może lepsze już lalki. Ja z tego wyrosłem.
Gdy teraz na dziewiątkę się natknę, a będzie
mieć szyjkę zapytania (zazwyczaj nad ranem),
czy (po północy) dwójkę, wspominam łabędzia
płynącego zza kulis i pot z pudrem razem
drażnią węch, jakby zapach kręcił mi się w nozdrzach,
jak tarcza telefonu, szyfr z sejfu. Z podziwem
stwierdzam, że choć spalony na sierpach i zbożach,
ja mimo wszystko jednak coś zaoszczędziłem.
A takiego bilonu na długo wystarcza.
Lepsza reszta niż banknot, od schodów – barierki.
Gardząc jedwabną skórą, siwa grzywa starcza
pozostawia daleko wszystkie woltyżerki.
I obecna wędrówka, miła amazonko,
od skrzypnięcia podłogi wcześniej się zaczyna,
usta uelastyczniają linię horyzontu
i podróżnik nie będzie miał gdzie się zatrzymać.

1987

tłum. Katarzyna Krzyżewska
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

A. M. Klein*

Portret poety jako pejzaż

I


Żaden autor wstępniaków, w żałobie po byle bartlecie,
jego nie opłakuje, odstawionego na półkę Lycidasa.
Żadna aktorka nie roni po nim łzy glicerynowej.
W radiowym serwisie o jego odejściu ani słowa.
A co do policji, żadnego zapisu. Jak widać, nikomu
nie brak go na tyle, by anonimowo
lub pod własnym nazwiskiem złożył doniesienie.

Możliwe, że jest martwy, i nie został odkryty.
Możliwe, że można by go gdzieś odszukać
w jakiejś wąskiej wnęce, jak trupa w kryminalnej historii,
stojącego, z wytrzeszczonymi oczami, gotowego upaść.
Lecz również to, że żyje, nie może zostać wykluczone,
że stracił pamięć albo oszalał lub chowa się ze wstydu
lub nie do poznania przez miłość został odmieniony.

Tylko tego jesteśmy pewni, ze zniknął z naszego
rzeczywistego społeczeństwa; po prostu się nie liczy,
poza szarańczą newralgicznej statystyki –
czyjś głos w głosowaniu, być może anonimowa oblega
w sondażu Gallupa, jakiś przecinek w rządowej tabeli –
lecz nie budzi już uczuć, daleki od znaczenia –
pośród krzyczącej tłuszczy czyjeś tam westchnienie.

O, ten który odwinął naszą kulturę ze swojego zwoju –
na ustach książąt cytat, ryk okrąglejszy na rostrze –
ten, który uczynił wyrażalnym pod jednym imieniem
niebo, a pod innym kręgów powietrza siedem,
jest, jeżeli w ogóle jest, jakąś liczbą, iksem,
panem Smithem w księdze hotelowej –
incognito, zagubiony, puste miejsce wpisów.

II

Naprawdę nie jest martwy, tylko ignorowany –
jak zwierciadlane soczewki zapomniane na czole,
błyszczące winą ich nie dostrzeganego świata.
Naprawdę żyje wśród swych bliźnich, choć gotowi
uznać go za równego gościa, myślą, że jest dziwakiem,
któremu można wybaczyć, a więc sprawa z głowy.

Sam ma swoje nastroje, jak każdy poeta.
Przygnębiony do nadiru, myśli, że wszystko stracone,
widzi siebie jako potwora, wybryk natury, relikt,
poroniony płód matki, cień wielkiego pradziada,
i przeklina pięcioraczki swych zmysłów, ich nauczycieli,
w których, jak nie powinien, cała swą ufność pokładał.

Potem przypomina sobie, jak podróżował po ciele:
Oto tors czasownika, piękna twarz rzeczownika,
i wszystkie słowa posiłkowe, takie kształtne i ciepłe!
To była pierwsza miłość, poznał to na własną rękę!
Drogie członki przysłówków, karnacja przymiotnika,
dołki i uskoki koniugacji!

A potem przypomina sobie, jak go to wszystko zmieniło,
wpływając na zawsze na blask i wzrost jego istnienia,
jak nagle uzmysłowił sobie powietrze niby drżącą cynfolię,
różne patenty natury, wstrząs spóźnionego widzenia,
samotność wyzierającą z oczu tłumów;
liczby całkowite myśli; pierwiastki sześcienne uczucia.

W ten sposób sięga zenitu i czasem znów ma nadzieję,
więc widzi siebie jako postać, z rola wyćwiczoną;
oto hrabia Monte Christo, który przychodzi się zemścić,
nieświadomy spadkobierca z papierami, dusza wskrzeszona;
lub budzący się po chloroformie książę pośród kwiatów;
lub – znów jak przekłuty balon – więzień na przepustce.

III

Jest sam, ale jeszcze nie zupełnie sam.
Pinezki na mapie w kolorze podobnym do jego,
każde miasto ma jedną, czasem więcej niż jedną;
tutaj, proszę, strażnicy, w muzeach college’ów;
a tam w biurach, z opaskami w odcieniu zieleni,
i tamci, odbębniający katalog obchodu w bibliotekach –

wszędzie tylko na posyłki, zawsze cienie cienia.
I zawsze dla swoich ego – ich przestarzała sztuka.
Dlatego utraciwszy węgielnicę w uchu
nie znają ani góry ani dołu, mylą część
z całością, zwijają się w przecinek,
mówią o technice, z oczu robią dwukropek; prawdę –

taki jest ból rozczarowania – przeinaczają
w coś pokrętnego i cerebralnego.
Jakże się boja policzka płaskiego banału!
Ofiary Pawłowa, ślinią się na dzwonek,
a półmisek pusty.
Spójrz, dwadzieścia jeden kamieni
włożyli sobie w zegarki: godziny nie znają!

Niektórzy – patagońscy w swym własnym mniemaniu
i tęskniący za słowem, które by zwielokrotniało,
wstępują do partii, noszą znaczki, mają do przekazania
coś jakiemuś audytorium, i uwagę konwencji elektorów.
Na kolanach brzuchomówców, na własność posiadają
z wyniańczonej bystrości farbę i deskę do malowania.

Niektórzy idą w mistykę, niektórzy w szaleństwo.
Jeden patrzy w lustro od świtu do nocy,
jakby nie mógł sam siebie poznać; inny zaś wabi
anioły – bo nie ma obawy, że dostanie kosza;
a trzeci jest sam, obrzydł mu seks i w uniesieniu
gryzmoli sobie symbole wypukłe i wklęsłe.

O schizoidalne samotności! O niewiniątka
zastygające nad sobą! Którzy żyją dla siebie samych
lub jeden dla drugiego, lecz dla nikogo więcej;
pożądają uczucia, prywatnej i publicznej miłości,
są przyjacielscy, a potem kłócą się i doszukują
w życiu innych sekretnych perwersji.

IV

On podejrzewa, że coś się stało, jakieś prawo
wydano, zaprowadzili koszmar. W odstawkę
poszedł, nagle ma specjalną fryzurę, ubranie,
jak w rezerwacie. To introwertyk. W ogóle
nic z tego nie rozumie; smutny domysł
ściska go skurczem i pada zakrzepem na serce.

Myśli, że jakiś szalbierz, zbadawszy jego biografię,
jego nastroje i gesty, teraz postanowił przedstawić
w drżących pustkach jego usprawiedliwienia lekarskie.
W peruce wawrzynu, ten drugi, z twarzą podrobioną
poklepuje główki jego dzieci i tryka mu żonę,
i jest u siebie, w bamboszach, siedząc w jego domu.

I zastanawia się, kim jest ta zuchwała sylwetka
kogoś, kto gada do jego telefonu i otwiera mu pocztę.
Czy to lokalna gruba ryba, która dla zabawy
udaje poetę, ten kapitalny epik od stali?
Mówca robiący pauzę? Czy też człowiek
na dancingu dmuchający w błysk blachy?

A może rogi przyprawił mu trubadur
któremu powiodło się w celuloidzie?
Profesor odrymowujący atomy? Albo
chemik, co wypłynął na śmieci? Przeklęta, samozwańcza pycha,
bo to zawsze ten czy tamten, zawsze inny,
który jedzie sobie tam, gdzie on nie jedzie.

V

S ł a w a, ta adrenalina, być kimś, o kim się mówi;
być czasownikiem, być przedstawianym jako Ten;
z aprobatą uśmiechać się z błyszczącego papieru, zmieniać
kaprysy w anegdoty; kiwać głową do świata; widzieć
swoje nazwisko jako piosenkę graną na festynach;
być zapominanym nie bez wstydu; być –
być.

To ma swój urok, ale to nie to;
i nie gadająca z drzewa małpia mimesis
przodków, ani ta zbabiała radość...
to raczej kompletne niepowodzenie
wyrywa go ze snu, nie ubranego, śpiącego
tak że wchodzi na dachy i parapety okien, kpi
z otchłani grawitacji.

VI

Dlatego rozsiewa złudzenia. Oto jest, popatrz,
n-tym Adamem zapisującym księgę inwentarzową
zielonego świata, lecz nie wypowiedzianą, on opiewa
kwitnące kreacje światła na łące, nazywa
sylaby futra, gwiezdne przydechy, pyłki kwiatowe,
których słodka zmowa na wieki rozbrzmiewa.
Albowiem sławić

ten świat – dla niego, samotnika – to tyle
co oddychać. Dopóki jej nie wysłowiono, żadna część
nie istniała. Fragment po ekscytującym fragmencie –
powietrze dla jego płuc i krew pod ciśnieniem dla serca,
on oddycha i pulsuje nimi, aż utworzą
nie świata, lecz jego ciała mapę!

A teraz w wyobraźni osiągnął
inną planetę, żeby jednym spojrzeniem
kamery lepiej ogarnąć ziemię,
jej bezdroża, cały jej bezkres i każde drgnienie
natchnione, jej całkowity zakres – i to,
to chciałby zapisać w jakiejś książce!

Znaleźć nowe zastosowanie dla zdeklasowanego rzemiosła
archaicznego jak wytwarzanie strzał; zrobić coś na nowo;
powiedzieć słowo, co stanie się szóstym zmysłem,
być może z konieczności i nie wprost powołać
do życia nowe formy, nowe wiary, anonimowo –
o, jakoś spłacić te codzienne kradzieże płuc!

To nie są byle jakie ambicje. To już jest coś
po prostu się nimi pobawić. Tymczasem
ze swej pozycji zera robi bogaty wieniec,
ze swej anonimowości jakąś aureolę,
i żyje samotnie, i w swej tajemnicy
błyszczy jak fosfor. Na dnie morza.

tłum. Bohdan Zadura


Obrazek
*A. M. (Abraham Mojżesz) Klein (1909-1972) – poeta i pisarz kanadyjski, żydowskiego pochodzenia, autor tomów wierszy: „Hath Not a Jew..” (1940) ,
“Poems” (1944), “The Hitleriad” (1944) i “The Rocking Chair and Other Poems”
(1948), uznanych za jedne z najbardziej znaczących osiągnięć w XX-wiecznej
poezji kanadyjskiej. Napisał też powieść „The Second Scroll” (1951), po czym
zaprzestał działalności literackiej. W 1952 r. próbował popełnić samobójstwo,
co było wynikiem jego długoletniej depresji i innych zaburzeń psychicznych.
Po hospitalizacji powrócił do swego wyuczonego zawodu prawnika, był też
aktywny politycznie jako członek gminy żydowskiej, uprawiał publicystykę,
bezskutecznie kandydował do kanadyjskiego parlamentu. Ostatnie lata życia
spędził w samotności i zapomnieniu.Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 24.11.09 o godzinie 18:35

konto usunięte

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

Anna Achmatowa

* * *


Zapomną? A to ci nowina!
Z pamięci wymazywana
Sto razy, sto razy byłam,
Jak i dziś, do groby składana.
A muza ślepła i głuchła,
Tlejąc w ziemi na sposób ziarna,
By jak Feniks z popiołów wybuchła,
Zanim mgła zbłękitnieje cmentarna.

21 lutego 1958

przełożył Józef Maśliński

konto usunięte

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

Michał Anioł Buonarroti

Jak może, pani, być, co z doświadczenia...


Jak może, pani, być, co z doświadczenia
Znane, że dłużej przetrwa rzeźba żywa,
Którą dłoń z głazu twardego wyrywa,
Niż twórca, co go czas w popiół zamieni?

Przyczynę skutek trwałością zacienia,
Więc sztuka walkę z naturą wygrywa.
Wiem, bowiem z pięknym posągiem tak bywa:
Czas i śmierć dziełu nie bronią istnienia.

Więc mogę dwoje nas, czy w skały łonie,
Czy w barwach, długim obdarzyć żywotem,
Moją i twoją twarz kształtując, pani.

Tak że i w tysiąc lat po moim zgonie
Świat ujrzy piękność twą i mą nędzotę
I, że kochałem ciebie, mnie nie zgani.

przełożył Leopold Staff

konto usunięte

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

Władysław Chodasiewicz

Pomnik


We mnie jest koniec i zaranie.
Tak mało po mnie pozostanie!
Lecz mocnym jestem wciąż pierścieniem:
To szczęście moim przeznaczeniem.

A w mocarstwowej Rosji nowej
Stanie mój posąg dwulicowy,
Na skrzyżowaniu dróg wzniesiony,
Gdzie czas, wiatr, piasek – z każdej strony.

28 stycznia 1928

przełożył Zbigniew Dmitroca

oryginalna wersja językowa pt. „Памятник”
w temacie Стихи – czyli w języku Puszkina

konto usunięte

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

Marina Cwietajewa*

Do ciebie – za sto lat


Do ciebie, co w sto lat urodzony zostaniesz
Po tym, jak ducha wytchnę w ciszę,
Aż z głębi, z wnętrza, jak na śmierć skazaniec,
Ja własną ręką piszę:

— Miły! Nie szukaj mnie! Pozmieniały się mody.
Już i ze starców nikt mnie nie pamięta.
— Usta nie sięgną! — Oto przez letejskie wody
Para mych rąk wyciągnięta.

Widzę twe oczy, dwa rozgorzałe ogniska,
W grób świecą mi, w piekło zatraty,
I tę, co ręką nie drgnie, widzą z bliska,
Umarłą przed stu laty.

W ręku mam — prawie jakby garstkę pyłu —
Wiersze me! — Widzę: brniesz przez wichry szumne
Szukając domu, gdzie się urodziłam,
Albo — gdzie umrę.

Po drodze na kobiety — żywe i szczęśliwe —
Gdy spojrzysz, ja aż rosnę, zachwycona,
Słysząc twój głos: — Oszustki! Wyście, wy, nieżywe!
Żywa jest tylko ona!

Jak ochotnik, służyłem jej z własnej ochoty!
Znam każdy sekret jej, każdy pierścionek!
Wy, obdzieraczki zmarłych! Te klejnoty
Jej zostały skradzione!

O, sto pierścieni mych! Aż w trzewiach na dnie
Skręca mnie skrucha, dotąd niebywała,
Żem tyle ich rozdała, gdzie bądź, jak popadnie,
A ciebie się nie doczekała!

I jeszcze smutno mi, że to dziś przecież,
Dziś wieczór, szłam tak długo wprost przez pola
Za spadającym słońcem — i naprzeciw
Tobie — za sto lat.

Idę o zakład, że i skląć byś mogła mi
Przyjaciół, których skrywa mgła grobowa:
— Tak, czciliście ją wszyscy! A różowej sukni
Żaden nie podarował!

Kto mniej dbał o swą korzyść? — Nie, korzyści
Swej się nie zaprę. Co, zabijesz mnie? — więc po co
Kryć, że od wszystkich wyłudzałam listy
I całowałam nocą.

Powiedzieć? — Powiem! Niebyt — rzecz umowna.
Jesteś mi teraz najgorętszym z gości
I tej, co wśród kochanek lśni jak perła cudowna,
Wyrzekniesz się — dla kości.

Sierpień 1919

przełożył Robert Stiller

*notka o autorce, inne jej wiersze oraz linki
w temacie Стихи – czyli w języku Puszkina
Anna B. edytował(a) ten post dnia 18.07.10 o godzinie 16:38

konto usunięte

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

Jerzy Ficowski

Wywiad


Jakie masz środki przekazu

mam własny głos
po rosie

Biegnie z prędkością dźwięku

Nie To szybkość głosu
czy raczej wolność głosu
Czasem po paru pokoleniach
dobiegnie słyszalności

Ale dobiegnie

Nie wiem

z tomiku „Gryps i Errata”, 1982
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

Aleksander Puszkin

* * *


Exegi monumentum

Dźwignąłem pomnik swój, nie trudem rąk ciosany,
Wydepcą ścieżki doń miliony ludzkich stóp,
Łeb buntowniczy wzniósł i wyżej w chwale stanął
Niż Aleksandra pyszny słup.

Nie wszystek umrę, nie! Duch, w lutnię wklęty, przecie
Znikomy przetrwa proch, nie będzie w ziemi gnił,
I w sławę będę rósł, póki w podgwiezdnym świecie
Choć jeden pieśniarz będzie żył.

Słuch o mnie pójdzie w dal przez całą Ruś w języki
I nazwie imię me jej każdy lud: i Fin,
I dumny Słowian wnuk, i Tunguz jeszcze dziki,
I Kałmuk, wolny stepów syn.

I naród w sercu mnie po wieczny czas utwierdzi
Za to, żem lutnią w swój nielitościwy wiek
Wysławiać wolność śmiał i wzywał miłosierdzia,
I szlachetności uczuć strzegł.

Posłusznie, muzo, czyń, co boży duch rozkaże,
Niech cię nie nęci laur, nie straszy obelg chór,
Jednaką miarą mierz pochwały i potwarze,
A z głupcem się nie wdawaj w spór.

1836

tłum. Julian Tuwim

w wersji oryginalnej pt. „***[Я памятник себе воздвиг
нерукотворный...]” w temacie Стихи – czyli w języku Puszkina
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 20.03.10 o godzinie 18:05

konto usunięte

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

Rabindranath Tagore*

Ogrodnik

85


Kto jesteś, czytelniku, ty, za sto lat odczytujący me wiersze?
Nie mogę ci przesłać ani jednego kwiatu z obfitości tej wiosny, ani pasemka złota z tamtych obłoków.
Drzwi otwórz i wyjrzyj na dwór.
We własnym rozkwitłym ogrodzie nazrywaj wspomnień pachnących o kwiatach, co znikły sto lat temu.
W radości swego serca poczujesz może tę radość, która śpiewała w pewien ranek wiosenny, śląc wesoły głos poprzez sto lat.

przełożył Robert Stiller

*notka o poecie, inne jego wiersze i linki w temacie Nobliści
Marta K. edytował(a) ten post dnia 03.08.10 o godzinie 05:01

konto usunięte

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

Stanisław Jerzy Lec

Do mych prawnuków


Przyjdą prawnuki z tym wyrzutem:
„Jak mogłeś śpiewać w tej epoce,
kiedy satrapy z czci wyzute
dnie jasne przemieniali w noce
bartłomiejowe? A ty cóżeś
uczynił, żeby ich powalić?
Ty w krwi szukałeś barwy róży
słońca odblask czciłeś w stali,
którą prażyli żywy naród”.
Przyjdą. Szumiące lasy głów.
„Praszczurze, przecz tak mogłeś? Mów!”

A ja im, moi panowie,
hop-sasa nie odpowiem.

maj 1939

z tomu „Spacer cynika”, 1946

konto usunięte

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

Marianna Bocian*

Z orędzia Norwidowego
Niech nie wiemy zła, niech m o ż e m Dobro

                                             C. K. Norwid

raduj się duszo gospodarza orzącego pola
bez pracy którego rozsypują się bezustannie trony
głód zawsze pokonywał wielkie potęgi i cywilizacje
bo wszyscy jedzą chleb i owoce ziemi

raduj się duszo siewcy i ogrodnika
których nikt nic sławił w hymnie
ani żadnej podniosłej symfonii

raduj się duszo żniwiarza i oracza
to osobliwa chwila w historii życia rodzaju ludzkiego
gdy pielęgnujesz ziemię by rodziła pokarmy
by w następstwie wszelkie inne osiągnięcia
mogły wyrastać z twej siły, miłości,
rozumu i nadmiernego ciągle tu potu
tworzysz ciągle fundament od zarania Planety
bez którego żaden król, rybak ni pasterz nie istnieli

raduj się duszo siewcy i gospodarza wraz z rodziną
że oto po stuleciach zwracana jest ci sprawiedliwość
zachowana w orędziu poniżonego Poety
który jest ci od zarania ludzkości
rzeczywistym bratem w uprawie
fundamentalnego dobra

człowieku, siewco, oraczu, gospodarzu tej ziemi,
ocaliłeś łany zbóż będące w przemianie
mową łączącą z Bogiem i ciałem Korony
radu... - strzał łowczego w mowę polską ostrą drwiną,
że to przeszłe, już niemodne, zbyt lechickie, Norwidowe!

raduj się nawet na dnie powszechnej wzgardy
duszo oracza i poety - święty Chleb i Pieśń są w nas!
W tym wielobarwnym wśród narkotycznych podniet
Elektronicznym łagrze świata
pośród ostrego bombardowania drwiną i szyderstwem

Nie znajmy tworzonych zbrodniczonośnych urojeń
Znajmy zwycięską uprawę życia w naszej wspólnocie

z tomu „Ciągła odsłona”, 2003

*notka o autorce i linki do innych jej wierszy
w temacie W harmonii z przyrodą
Marta K. edytował(a) ten post dnia 11.05.12 o godzinie 06:31
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku

Josif Brodski*

* * *


Rozpoznasz mnie po piśmie. Wszystko w państwie naszym
podpada: data, podpis, papier. Takie proste
zabawki nawet dziecko mogłyby przestraszyć;
może lepsze już lalki. Ja z tego wyrosłem.
Gdy teraz na dziewiątkę się natknę, a będzie
mieć szyjkę zapytania (zazwyczaj nad ranem),
czy (po północy) dwójkę, wspominam łabędzia
płynącego zza kulis i pot z pudrem razem
drażnią węch, jakby zapach kręcił mi się w nozdrzach,
jak tarcza telefonu, szyfr z sejfu. Z podziwem
stwierdzam, że choć spalony na sierpach i zbożach,
ja mimo wszystko jednak coś zaoszczędziłem.
A takiego bilonu na długo wystarcza.
Lepsza reszta niż banknot, od schodów - barierki.
Gardząc jedwabną skórą, siwa grzywa starcza
pozostawia daleko wszystkie woltyżerki.
I obecna wędrówka, miła amazonko,
od skrzypnięcia podłogi wcześniej się zaczyna,
uelastycznią linię horyzontu
i podróżnik nie będzie miał gdzie się zatrzymać.

1987

z tomu „К Урании”, 1988

tłum. Katarzyna Krzyżewska

*notka o autorze, inne jego wiersze w wersji oryginalnej i linki
do polskich przekładów w temacie Стихи – czyli w języku Puszkina



Wyślij zaproszenie do